Gdy stajesz się częścią eksperymentu

Gdy półtora roku temu rozmawiałem z mamą o tym blogu, padły z jej ust słowa, które 4 miesiące temu wróciły niczym bumerang:

”Taki blog to także i odpowiedzialność. Za każdym krokiem idzie kolejny. Pierwszym z nich było przyznanie przed samym sobą tego, że jesteście gejami. Kolejny, to wyjście z szafy. Później, jako szczęśliwa para zakładacie bloga, i… następny to m.in. problemy innych ludzi – podobnych do Was. I to jest trudne.”

Interpretację tych słów ograniczałem do tej pory skupiając się na problemach, z którymi będą do nas zwracać się czytelnicy bloga. Wszystkim takim listom poświęcaliśmy czas rozmawiając z autorami, a część historii trafiła za ich zgodą na bloga.

Tak było również w przypadku Michała (imię zmieniono), o którym mówiliśmy, pisaliśmy a nawet kilka razy wystąpił w naszych filmikach. Zaczęło się od długiego listu, jaki wysłał nam pocztą elektroniczną. Opisał (jak mniemam) historię swojego życia przeplataną częstym lękiem, strachem, łzami i odrzuceniem ze strony najbliższych. Rozmawialiśmy długo i często. O nim, o jego życiu i planach na przyszłość. Był również moment, kiedy odwiedził nas we Wrocławiu a później my spotkaliśmy go w Katowicach. Rozmowy były długie, choć patrząc z perspektywy czasu nie wnosiły niczego nowego. Wszystko skupiało się co raz częściej wyłącznie na treści listu, który na samym początku Michał do nas wysłał. Odpowiedzi również nigdy nie wykraczały poza to, co już było w nim napisane. Wtedy nie było to jednak dla nas dziwne. Szanując prywatność nie wnikaliśmy i nie dopytywaliśmy. Wiemy, że jeśli ktoś będzie chciał się czymś z nami podzielić, zrobi to bez zbędnego namawiania, dopytywania itd.

Jak już pisałem, z Michałem rozmawialiśmy często. Wracał w rozmowach (najczęściej na Facebooku) do swojej rodziny, braku akceptacji i zagubienia. Odpisywaliśmy zawsze w miarę szybko. Staramy się przynajmniej tak robić, choć nie jest chyba dla nikogo zaskoczeniem, że poza blogiem prowadzimy zwykłe życie, w którym swoje miejsce ma czas dla tylko siebie, znajomych i rodziny. Michała traktowaliśmy jak znajomego. Pisał (żeby nie skłamać) codziennie z niewielkimi przerwami. Odpisujemy każdemu w miarę naszych możliwości, bez zbędnej zwłoki (choć w wymiarze politycznym, oznacza to „kiedyś” albo „nigdy”). 11 maja tego roku było jednak inaczej. Środek tygodnia, ładna słoneczna pogoda. Wyszliśmy ze znajomymi na grilla. Napisał do nas Michał, z pytaniem „co u nas”, „co robimy” itd. Odpisaliśmy, że jesteśmy ze znajomymi na grillu więc odpiszemy później. Nie wiedzieliśmy, że nasza odpowiedź o takiej treści będzie miała swoje dalsze konsekwencje.

Jeszcze tego samego wieczora otrzymaliśmy bardzo długą wiadomość, z której wyczytaliśmy, że uważamy się za nie wiadomo kogo, bo nie odpisujemy od razu. Już wcześniej zdarzało się, że Michał tak nam pisał, ale zwykle po chwili reflektował się. Tak też było i tym razem. Z samego rana przyszła wiadomość: miałem zły dzień, nie miałem z kim porozmawiać wieczorem i się zdenerwowałem, że od razu nie odpisaliście. Napisaliśmy mu, że nie ma sprawy. 2 dni później sytuacja się powtórzyła. Była to wiadomość, która poszła nam w pięty. Od poranka w sobotę dostawaliśmy wiadomość po wiadomości, z których dowiadywaliśmy się, co o nas myśli. Nie reagowaliśmy. Nie widzieliśmy potrzeby konfrontacji z osobą, która pisze nieprzyjemne, obraźliwe rzeczy.

W niedzielę sytuacja się powtarzała. Były przebłyski gdy pisał, że nie kontrolował tego, co pisze oraz, że mu przykro. Ponownie odpisaliśmy, że o ile rozumiemy, że może mieć trudną sytuację, o tyle nie może ona być przerzucana na nas w formie frustracji i wyładowywania gniewu. Pod koniec weekendu, mieliśmy nadzieję, że to już koniec. Byliśmy zwyczajnie zmęczeni. Przez cały piątek, sobotę i niedzielę nasza uwaga skupiała się wyłącznie na Michale i tym, co pisał.

Jest poniedziałek, rano. Jadę do pracy. Dostaje od Pawła wiadomość, że ktoś już 30 raz dobija się na mój drugi telefon. Sprawdził numer – to był Michał. Kilka chwil później otrzymujemy kilkadziesiąt wiadomości w różne miejsca: sms, whatsapp, Messenger Pawła, mój Messenger, Messenger naszej strony na Facebooku. Treści bardzo nieprzyjemne ale i niezrozumiałe. Raz pisze, abyśmy mu odpisali na te obraźliwie wiadomości, innym razem blokuje nas. I tak na przemian. W końcu zablokował nas wszędzie. Tylko na whatsapp napisał „Jedynie tutaj pozostawię możliwość jakiegokolwiek kontaktu„. Później napisał jeszcze „zablokujcie mnie, bo nie wytrzymam„.

Nie mogłem skupić się na pracy. Paweł zaczął być nerwowy. Nie wiedzieliśmy tak naprawdę, co się dzieje i o co w tym wszystkim chodzi. Nie chcieliśmy też reagować na te wiadomości, bo mogłoby to tylko podsycać Michała do pisania kolejnych. Jeszcze przed godz. 12 w poniedziałek, nastała chwila ciszy. Nie trwała ona jednak zbyt długo. Gdy zawibrował telefon zobaczyłem, że dostaliśmy nową wiadomość. Jej adresatem był (chyba) Adam. Pisał w mieniu Michała wskazując, że jest jego nowym chłopakiem i grożąc nam, że jak mu nie odpiszemy to źle się to dla nas skończy. Nie zareagowaliśmy.

Chwilę później napisał, żebyśmy dali spokój Michałowi a najlepiej, jak go zablokujemy, bo „tylko dzięki temu o nas na zawsze zapomni„. Kolejną chwilę później napisał coś, co nas przeraziło – że Michał miał próby samobójcze. Po tej wiadomości oddałem telefon starszym stażem prawnikom z Kancelarii, w której pracuję. Kazali natychmiast dzwonić na policję. Groźba próby samobójczej była zbyt poważna, aby pozostawić ją samą sobie tym bardziej, że po chwili od tej wiadomości Michał napisał „czytajcie tego, co się teraz dzieje”. Nie wiedzieliśmy co ona oznacza, ale wyglądało to, jak groźba.

Długo się nie zastanawiałem. Mieliśmy w końcu adres Michała. Zadzwoniłem do dzielnicowego i opisałem całą sytuację. Bałem się jak cholera – o Michała, Pawła i siebie. Policjant powiedział, że już jedzie sprawdzić co się dzieje. Poprosiłem go tylko o informację zwrotną – podałem wszystkie dane. W końcu nie miałem nic do ukrycia. Po blisko 30 minutach od tego telefonu przyszła wiadomość od Michała. Była bardzo nieprzyjemna i nie nadaje się do cytowania. Zadzwoniłem do dzielnicowego. To, co usłyszałem było bolesnym ciosem. Dzielnicowy powiedział, że chłopak ma się w porządku, rodzinę zna i nie dzieje się tam nic złego a cała ta sytuacja (jak powiedział mu Michał), była prowadzonym przez niego eksperymentem społecznym.

Od tamtej pory cisza. Nie wiemy, czy historie wysyłane do nas przez Michała były prawdziwe. Czy faktycznie jego sytuacja rodzinna jest ciężka. Nie chcemy chyba też tego wiedzieć. Mijają 4 miesiące, ale dopiero dzisiaj czuję się na siłach, aby o tym napisać. Cała ta sytuacja to wielka nauczka i przestroga na przyszłość. Przez nią zapewne kilka osób nie uzyskało od nas odpowiedzi na zadawane nam pytania, bo byliśmy nadmiernie ostrożni w kontaktach z kimkolwiek. Nie przestaliśmy na szczęście ufać ludziom, dlatego też tworzymy ten blog dalej. I będziemy tworzyć, bo mimo tego incydentu, zdecydowanie częściej doświadczamy przyjemnego oddźwięku.

~Piotrek