Kiedy przyjaźń zwycięża!

Do dzisiaj pamiętam słowa swojego wujka, kiedy szedłem na studia. Powiedział, że prawdziwe przyjaźnie najczęściej tworzą się właśnie w tym okresie życia. Prawdziwą próbę takiej relacji miałem kilka miesięcy temu, kiedy powiedziałem mojemu brejdakowi (tak na Lubelszczyźnie mówi się o najwyższym „szczeblu” przyjaźni), że jestem gejem. Na ten jednak temat nieco później.

O ile mnie pamięć nie myli, była zimna na przełomie roku 2008 i 2009. Czas pomiędzy grudniem a styczniem spędzałem w Madrycie z rodziną. Pewnego dnia jeszcze na Gadu-Gadu napisał do mnie Maciek. Rozmawialiśmy o tym, o czym rozmawiałem z większością znajomych z uniwersytetu – o studiach, egzaminach, poprawkach, skryptach etc. Pisało się dobrze choć jego twarzy w ogóle nie kojarzyłem. Zaraz po powrocie do kraju znowu pisaliśmy to o tym, to o tamtym. Ciągle Maćka jednak nie rozpoznawałem. Pewnego dnia najzwyczajniej na świecie umówiliśmy się na piwo. Choć brzmi to jak historia randki w ciemno – wierzcie mi, że tak nie było. Na piwo po prostu się chodziło z różnymi osobami. Każdy chciał każdego poznać, pogadać etc. Szukaliśmy bratniej duszy będąc zagubieni w gmachu uniwersytetu.

Spotkaliśmy się na tym piwie. Już po pierwszych 5 minutach rozmowy zostałem postawiony w dziwnej (jak na tamte czasy dla mnie) sytuacji. Ni z tego ni z owego usłyszałem:

– „Muszę Ci coś powiedzieć! Jestem gejem”

– „Whaaaat?!” – mój mózg zakrzyczał głośno.

Nastała 5 sekundowa cisza. Tak, to te 5 sekund, które trwa 5 minut. Kilka chwil później usłyszałem:

– „żartowałem” (śmiech)

Nie pamiętam już tego, czy odetchnąłem z ulgą, czy się zaśmiałem, czy… sam nie wiem. Dodałem tylko:

– „spoko, mi by to nie przeszkadzało”

Na tym temat homoseksualizmu się u nas zakończył. Był uśpiony aż do września 2014 roku. Oczywiście były lekkie przebudzenia kiedy spotykaliśmy np. na imprezie kogoś, kto był gejem, lub kiedy był poruszany temat osób LGBT w naszych rodzinach. Jednak nic konkretnego się z tego nie rozwinęło.

Znajomość z Maćkiem się rozwijała. Poznałem jego przyjaciela, kolegów, znajomych i nawet rodzinę (bliską, i tą dalszą). Kilka tygodni po tym, jak się poznaliśmy, kiedy to nałożone na siebie problemy spowodowały podjęcie decyzji o powrocie do Hiszpanii, on pod pozorem urodzin swojej mamy zabrał mnie do niej i w kilka sekund problem przestał istnieć. Tak, dobrze czytacie – człowiek, który znał mnie od kilku tygodni, i jego mam która nie znała mnie w ogóle tak po prostu wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. Urodzin oczywiście w tym czasie nie miała.

Od tego dnia nasze relacje zmieniły się. Zaczęliśmy spędzać więcej czasu. Maciek zaczął wyciągać mnie z domu (byłem domatorem), zaczęliśmy poznawać nowych ludzi, zabierał mnie na rodzinne obiady do swojej rodziny, poznałem jego ojca, babcię, brata, wujka, ciocię, ich dzieci… Nie pozostałem dłużny, bo w kolejne święta i ja zaprosiłem go do siebie do domu w Madrycie.

Zaczęliśmy spędzać dużo czasu ze sobą. Z czasem zaczęliśmy rozmawiać na co raz to poważniejsze tematy. Znalazłem w nim bratnią duszę, przy której mogłem czuć się sobą, przy której mogłem się dowoli śmiać czy płakać. Mogliśmy ze sobą przebywać razem i nie musieliśmy rozmawiać, aby czuć się dobrze.

Niedługo po tym wszystkim zmarł mój ojciec, z którym nie miałem najlepszych relacji. To wynik jego (dyplomatycznie mówiąc) podejścia do alkoholu. Moi rodzice nie mieszkali już razem od jakiegoś czasu, a bracia przebywali w tym czasie z mamą w Hiszpanii. Dzień, kiedy odebrałem telefon od wujka z kondolencjami zapadł głęboko w pamięć. Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy siedzicie u siebie na stancji ze swoim przyjacielem. Najzwyczajniej w świecie pijecie z nim piwko. Dzwoni telefon. Odbieracie go i pierwsze co słyszycie – „przykro mi… moje kondolencje”. Ale ty nadal nie wiesz o co chodzi! Nie wiesz czemu jest komuś przykro, i co z tymi kondolencjami.

Ja wtedy zamilkłem. Zatkało mnie. Wujek był pewny, że już dano temu siostra ojca mnie poinformowała. Minęło przecież ponad 12 godzin! Nie potrafiłem wtedy powiedzieć słowa. Nie umiałem nic odpowiedzieć wujkowi. Odłożyłem telefon. Jedyne co jeszcze pamiętam, to Maćka, który zabrał mi z ręki szklankę. Powiedziałem mu, a on mnie przytulił i powiedział – „jestem z Tobą”. Dzisiaj, kiedy opisuję dla Was to, przechodzą mnie ciarki a do oczu cisną się łzy. Maciek, jego rodzina oraz dzisiaj nasz wspólny przyjaciel Janek byli przy mnie aż do pogrzebu.

Kolejne lata, to wspólne wakacje, trip po kilku państwach europy samochodem przez 2 tygodnie, razem zdawane i oblewane egzaminy, imprezy, urodziny, gotowanie a nawet mieszkanie. To wszystko namiastka ostatnich 6 lat znajomości. W tym miejscu zapewne usłyszałbym od niego:

– „Zmarnowałeś mi 6 lat mojego życia” po czym głośno by się zaśmiał

I tu wracamy do – dla większości tajemniczego – słowa „brejdak”. Otóż brejdak, to coś więcej niż przyjaciel. To niemalże członek rodziny z którym nie tylko dobrze wychodzisz na zdjęciach. To osoba, która pomimo tego, że wie jak bardzo jesteś po**bany i tak pokazuje się z Tobą publicznie. A jeśli chodzi o rodzinę. Śmiało mogę powiedzieć, że zostałem „adoptowany” przez familię Maćka. Do jego mamy mówię „mamo” lub „Pani mamo”. On do mojej podobnie. Z babcią Maćka jest tak samo. Tato brejdaka od dawna przypomina mi, że nie mogę zwracać się do niego per Pan.

Tak mijały lata, pośród których pojawiały się przebłyski tego, czy ja aby nie jestem gejem. Czy ja przypadkiem nie oszukuję sam siebie. Kiedy przebywałem z Maćkiem i naszym przyjacielem Jankiem wiele razy o tym myślałem. Najczęściej było to przy okazji wypadów na imprezę, na tzw. podryw. Na jednym z takich wyjść poznałem dziewczynę – studentkę medycyny. Byłem w pewien sposób uradowany. Cieszyłem się, że jakaś kobieta się mną zainteresowała, że mogłem spędzić z nią całą noc, a kiedy zaprosiłem ją na spacer zgodziła się i przyszła. Do dziś pamiętam, jak Maciek z Jankiem odwożąc mnie na wybrane miejsce spotkania ślęczeli w szybie samochodu, oby tylko ją zobaczyć.

W tym krótkim okresie przeszyła mnie myśl, że może to ja jednak jestem hetero. Wolę kobiety i chcę założyć rodzinę, mieć dzieci, duży dom, psa, chomika i… co tylko jeszcze wyobraźnia mi podpowiadała. Czar ten jednak szybko prysł. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Zacząłem zastanawiać się, czy to aby na pewno jest normalne, że tak dobrze dogaduję się z kobietami, że mogę im opowiadać wszystko nie bacząc na fochy i foszki. To było dziwne uczucie potęgowane tym bardziej, że nie spotkałem się z taką harmonią u nikogo innego. Jednocześnie wciąż czegoś mi brakowało.

Kilka lat później był też i inny związek z inną kobietą. Ten trwał już dłużej, bo około 6 miesięcy. Byłem już na etapie poznania jej rodziców, wspólnych wypadów na śluby etc. Czułem szczęście. Można by rzec, że spełnienie. Wspólne plany, ich realizacje… W mojej głowie jednak znowu wszystko szybko się skończyło. Nie byłem dumny z siebie. Ba! Zachowałem się jak zwykły palant. Jest duże prawdopodobieństwo, że ta osoba dzisiaj to czyta, a jeśli tak jest, to niech wie, że jest mi przykro i że chętnie bym wrócił do znajomości. Nie zrobiłem nic złego, ale wychodzę z założenia, że kobieta ma prawo poznać prawdę, dlaczego związek się kończy – zresztą nie tylko kobieta.

I tak przez kilka lat, aż do września 2014 roku, kiedy pewnej nocy nie mogłem zasnąć… kiedy wiedziałem, że muszę spojrzeć sobie w oczy. Te oczy, na które patrzyłem w lustrze i które tak się we mnie wpatrywały mówiły jedno:

– „Dość! Dość okłamywania samego siebie. Pora żyć pełnią życia. Masz chłopie 25 lat i pomimo tego, że wiesz kim jestem, dalej tego nie rozumiesz”.

To tej nocy padły słowa wypowiedziane na głos do samego siebie – „jestem gejem”.

Od tamtego czasu moje podejście do tematyki LGBT ewoluowało. Nigdy nie miałem nic przeciwko gejom i lesbijkom. Nie bałem się mówić na głos – że nie mam nic przeciwko takim osobom, bo nic mi złego nie robią. Powtarzałem to wielokrotnie podczas wszelakich rozmów. Nie spodziewałem się tylko, że uderzą mnie bezpośrednio.

Tej nocy poznałem Pawła. Następnego dnia poszedłem za ciosem i mój przyjaciel również dowiedział się nowej prawdy o mnie. Była to ostatnia rzecz, którą ukrywałem przed nim (jeśli można nazwać to ukrywaniem). Tego wieczoru, kiedy się dowiedział przytulił mnie ponownie. Znowu usłyszałem od niego, że jest ze mną. Powiedział również, że to kompletnie nic nie zmienia i że podziwia mnie za odwagę. On zrobił dla mnie więcej, bo pomagał mi „przygotować” nowe osoby do tego, co im zamierzam powiedzieć. Nigdy nie prosiłem go o to – robił to sam.

W tym miejscu nie mógłbym nie wspomnieć o Janku, Sebku oraz drugim Maćku z Martyną. To moi przyjaciele, na których mogę liczyć. Podobnie jak Maciek (#1) uczestniczyli w moim coming out. Każda z tych osób dołożyła swoją cegiełkę do tego, że dzisiaj bez obaw mogę przedstawiać Pawła, jako mojego chłopaka.

Nie tak dawno byłem w Lublinie, aby się z nimi zobaczyć. Czy wiecie, jakie były pierwsze pytania zadawane przez nich podczas spotkania? Nie, nie – nie co u mnie, tylko:

– „A gdzie jest Paweł?”

– „Kiedy przyjedzie?”

W tym miejscu na szczególną uwagę zasługują słowa Maćka, który powiedział pewnego razu, że Pawła dostał tak naprawdę w pakiecie ze mną. To prawda, z której jestem dumny.

Za kilka dni minie pół roku, od kiedy mieszkam we Wrocławiu i mieszkam w jednym mieszkaniu z Pawłem. To ważny okres, choć pod względem relacji przyjacielskich nie jestem szczególnie zadowolony. Nie ze względu na to, że zanikają – bo tak nie jest. Tylko to zaniedbanie z mojej strony. Nie wiedziałem, że aż tak trudno będzie rozdzielać czas nawet wtedy, gdy przyjeżdżam na weekend do mojego dawnego miejsca zamieszkania. Jedna noc z przyjacielem to zdecydowanie za mało. Człowiek nawet nie zdąży się rozgadać, a już trzeba wyruszać na PKP. Za każdym razem obiecuję sobie, że tym razem zostanę dłużej w Lublinie, ale i tak coś mi krzyżuje plany. Sierpień powinien być inny, choć i tak nie chcę już niczego ani sobie, ani innym obiecywać.

Jeśli będzie to czytał Maciej, niech wie, że kocham go jak brata. Wierzę, że nie zmieni tego nic. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo i ty i ja chcielibyśmy spędzić ze sobą więcej czasu. Wyraz tego dałeś chociażby ostatnio, kiedy przyszedłem pożegnać się z Tobą do Twojej pracy.

Chciałbym abyście zrozumieli, że prawdziwa przyjaźń to coś więcej niż tylko nazwana relacja. To bezgraniczne zaufanie, wierność, uczciwość, których potrzebuje również każdy związek. Różnica między braterstwem a miłością jest cienka, ale wierzcie mi, że są to dwa końce gałęzi. I w jednej i w drugiej relacji doskonale wiesz, że nie możesz kłamać jeśli chcesz, aby była autentyczna. Jednocześnie masz świadomość, że przyjacielowi powiesz rzeczy, których nie możesz przekazać chłopakowi/dziewczynie i na odwrót.

W przeciwieństwie do przyjaźni z Maćkiem i miłości do Pawła, mój coming out był świadomą decyzją. Była to decyzja o zmianie swojego życia. To jest jedna z tych decyzji, gdzie wyborem jest bezpieczeństwo lub szczęście. W wieku 25 lat wybór dla mnie stał się oczywisty. Zostałem wynagrodzony tym, że wraz ze szczęściem dostałem bezpieczeństwo. Dostrzegam to chociażby w zmianach relacji z ludźmi z którymi nie miałem większego kontaktu. To istotna różnica, kiedy kolega/koleżanka wybierając pomiędzy swoją homofobią a znajomością wybiera to drugie a i takie sytuacje miałem.

Mój znajomy wstawił na swojej stronie na facebooku jakiś czas temu cytat Romy Ligockiej. Dobrze wpisuje się w treść tego wpisu, dlatego go przytoczę i tym samym zakończę:

„Przyjaciół się nie dostaje – nawet nie zawsze się ich wybiera. Przyjaciół się znajduje, jak skarb, jak talizman, jak czterolistną koniczynę. Często myślę, jak to dobrze, że można kochać więcej niż jedną osobę naraz i jak różne są tej miłości piętra i poziomy. Ale trudno jest o tej miłości opowiadać – czasem po prostu się do niej przyznać. Łatwo pamiętać o zmarłych, trudniej o żywych – zbyt często się zmieniają i nie zawsze są tacy, jakimi chcemy ich widzieć. Ale dobrze jest czasem powiedzieć ‚dziękuję’. I nie wiadomo, czy im, czy nam bardziej tego potrzeba. Mówiąc wprost, czasami jesteśmy na siebie skazani”

A mojemu bratu i przyjacielowi Maćkowi dziękuję! Kocham Cię, kocham Cię jak brata!

~Piotrek