Zanim zacznę, chce nadmienić, że wpis ten został zaproponowany m.in. przez jedną z naszych czytelniczek – Martę. Dziękuję 🙂
Jak wiecie, na stronie internetowej bloga jakiś czas temu powstała zakładka „muzyka”, do której wrzucamy to, co umila mi i Pawłowi codzienność. Nie ma tam jednak jednej playlisty. Tej, stworzonej tylko przeze mnie. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Kto mnie poznał ten wie, że żyję trochę w swoim świecie. Dzieją się w nim różne rzeczy, a efektem ich jest moje gadulstwo i specyficzny sposób rozmowy. Normą już jest, gdy podczas jakiejś rozmowy wtrącam zdanie, z którym pojawia się problem przyporządkowania do omawianego tematu. I tak było od małego. Efekt tego jest taki, że gdy próbuję wytłumaczyć, co autor (czyt. Ja) miał na myśli, te zrozumienie staje się jeszcze bardziej niezrozumiałe. Dokładnie tak samo jest z muzyką. Podczas gdy zdecydowana większość moich znajomych słucha aktualnych „nowości” muzycznych, ja lubię odpocząć przy klasykach dzisiaj już nieco zapomnianych przez rówieśników (lub im nieznanych).
Jako 13. letni chłopak zafascynował mnie świat zamościanina Marka Grechuty. Jego teksty mogłem recytować, a po usłyszeniu kilku nut wiedziałem, jaki to jest utwór. Tak, utwór… Mam swoją teorię co do nazewnictwa i kategoryzowania muzyki. Kiedyś tworzono „kompozycje”, później „utwory”, następnie nastały czasy fajnej „muzyki”, dobrych „kawałków”, a dzisiaj zmalało to do rangi „niezłej nuty”. Miałem niewątpliwą przyjemność żyć jeszcze w czasach tworzenia utworów. Ba! Znajduję pośród kilkutygodniowych hitów muzycznych coś, co dla mnie jest ponadczasowe. Alternatywa, o której mogę opowiadać, i która jest częścią mnie.
Był rok 2009, gdy po raz pierwszy usłyszałem „Maszynkę do świerkania” Czesława Mozila. Chwilę później natrafiłem na zespół „Camero cat”, który tworzył niesamowite wystąpienia muzyczne. Niestety przestał się on rozwijać, co skutkowało przerzuceniem miłości właśnie do muzyki Czesława. Z jakiegoś powodu był mi on bliższy. Tak, wiem, to dziwne, że nie znając kogoś, utożsamiamy się tylko przez wzgląd na jego twórczość artystyczną. Jednak muzyka, którą tworzył wraz z całym zespołem ludzi i internautami sprawiał, że rozumiałem świat, który z niej płynął. Był to świat opisany prosto, choć trudny do zrozumienia. Bo nie każdy wie, mimo setek odtworzeń, że „Maszynka do świerkania” to prawdopodobnie piosenka o wibratorze, a „Proszę się nie bać” o geju i strachu społeczeństwa przed homoseksualizmem. Takich niezrozumiałych przykładów jest więcej.
Muzyką Czesława żyłem do 2013 roku. Gdy przyjechał do Lublina z koncertem promującym jego nową płytę „Grać nie srać”, bez wahania kupiłem bilety. Na koncert miałem iść z dwójką znajomych. Jeszcze przed koncertem udałem się na spotkanie otwarte z Czesławem Mozilem do Empiku. Wiedziałem, że będzie to najlepsza okazja, aby posłuchać go na żywo. I tak też było. Gdy podszedłem do niego, aby dostać autograf na płycie, nie wiedzieć czemu wywiązała się krótka rozmowa. Zapytał mnie skąd pochodzę i gdzie mieszka moja rodzina. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że jestem z Zamościa, a mama z braćmi mieszkają w Hiszpanii. Po tym padło jeszcze kilka innych pytań. Gdy wychodziłem z Empiku, cieszyłem się jak małe dziecko. Oto moje pierwsze spotkanie z ulubionym muzykiem nie skończyło się tylko na wymianie uścisku dłoni i autografie na płycie. Byłem podekscytowany i uśmiechnięty od ucha do ucha.
Idąc na koncert, nie brałem już ze sobą kolejnych płyt do podpisu. Na koncercie dowiedziałem się, że będzie sprzedawany w barze nowy album, który zresztą postanowiłem kupić. Znajomi, z którymi przyszedłem nie mogli zostać do końca, więc poprosili mnie, abym zdobył i dla nich autograf na nowym albumie. Gdyby nie to, zapewne nie stałbym już w długiej kolejce do loży, w której siedział Czesław ze swoim zespołem. Gdy już wszedłem, poprosiłem zwyczajnie o autograf. Wtedy zobaczyłem, jak Czesław wstaje i wita mnie uściskiem. Ochroniarz podniósł się z kanapy, a Czesław zaprosił mnie bliżej zespołu. To było dość dziwne, bo zaczął mnie im przedstawiać, a w kilku kolejnych zdaniach streścił moją krótką historię o wyjeździe na obczyznę i powrocie do Polski.
I choć spotkanie nie trwało oczywiście długo, bo po 10 minutach uświadomiłem sobie, że inni jeszcze czekają na autograf, a ja tu wszystko blokuje, podziękowałem mu za te niezwykłe spotkanie. Gdy 2 lata później wciąż słuchając jego muzyki przeczytałem, że będzie on jednym z sojuszników osób LGBT w akcji prowadzonej przez Kampanię Przeciw Homofobii, ucieszyłem się jeszcze bardziej. Temat homoseksualności poruszał w kilku wywiadach, których udzielał. Przez kilka miesięcy jego Facebookowe zdjęcie profilowe przybrało barwy tęczy, a fani dowiedzieli się, że jedna z piosenek Czesława porusza właśnie ten temat.
Teraz pozostało mi czekać na kolejny koncert, na którym korzystając z okazji podziękuję za wsparcie, jakie my wszyscy otrzymaliśmy.
~ Piotrek
„Jeśli coś Ci w życiu nie idzie i wpadasz pyskiem w błoto, to musisz być jak dzik: pchać to błoto ryjem do przodu” – Autor nieznany