Pobudka, żyj nieskończenie

„Ludzie zapomnieli, czym jest życie. Zapomnieli, co to znaczy żyć. Trzeba im przypomnieć, co mają i co mogą stracić. Ja odczuwam radość życia. Dar życia. Swobodę życia. Cud życia. Ludzie nie doceniają prostych spraw. Pracy, zabawy, przyjaźni, rodziny…”

To słowa Leonarda z filmu „Przebudzenia” (1990). Niby zwykły tekst człowieka, który na krótko odzyskał wolne życie. Wszystko po tym, jak w wieku 6 lat zapada na chorobę przerastającą ówczesną medycynę. Życie w ciągłym śnie. Niby między ludźmi, którzy się Tobą interesują, mówią do Ciebie, czytają, myją, karmią. Ale nie jesteś sobą. Nie możesz wyrażać siebie. Przychodzi jednak dzień, kiedy coś sprawia, że otwierają Ci się oczy. Nie te anatomiczne, lecz oczy wnętrza, uczuć i pragnień. Oczy Twojego jestestwa. Rodzi się potrzeba początkowo wykrzyczenia samemu sobie – „Jestem! Ja chodzę! Ja żyję!”. Wokół Ciebie zaczynają gromadzić się inni, którzy żyjąc obok Ciebie kilkanaście (-dziesiąt) lat chcą przeżywać to wszystko.

Z czasem jednak coś przestaje współgrać. Ty zaczynasz dorastać; szybko. W miarę tego, co doświadczasz, pojawiają się kolejne pragnienia. Obok pozornej wolności zaczynasz domagać się prawa do bycia sobą. Chcesz być niezależny. Szukasz nowych wyzwań. Masz poczucie pewnego braku, które natychmiast należy zaspokoić. Przeradza się to w złość, gdy inni Ciebie nie rozumieją, lub z niejasnych powodów stawiają bariery. Trudno się z tym pogodzić, bo przez ostatnie lata to Twoje ciało było więzieniem.

W pewien sposób ja utożsamiam się z Leonardem – głównym bohaterem wspomnianego filmu. Mój coming out był całkowicie niezaplanowany. 23 września 2014 roku kiedy nie mogłem zasnąć to po prostu stało się. Niezamierzenie. Tak, jak Prudencja przygląda się w swoim lustrze aby nie zapomnieć kim jest, aby spoglądać na swoje prawdziwe oblicze, tak i ja stojąc przed lustrem chwilę przed północą przebudziłem się. Moja dotychczasowa maksyma życiowa „pędź przez życie przebojem” w jednej chwili ewoluowała. Zrozumiałem, że to życie jest jak zbieranie punktów w upadających liniach lotniczych. Zacząłem żyć tak, aby móc przeżyć własne życie. Pierwsza obawa pojawiła się szybko, wręcz natychmiast – czy ja aby nie jestem jak mitologiczny Ikar? Bo przecież tuż po coming outcie zacząłem wyobrażać sobie, jaki ja teraz będę wolny i szczęśliwy. Uwolnię się od „własnego skrępowanego ciała”. Zacząłem się bać. Czułem w sobie dumę i strach. Strach przed samym sobą. Stąpałem po bagnie, które sam chwilę wcześniej podlałem wodą. Zakładając zwykłe konto na kumpello, korzystałem ze specjalnie stworzonego do tego adresu email. Aplikacja na telefonie była ukryta w osobnym folderze i dodatkowo zahasłowana. Oby tylko nikt się nie dowiedział. Jak długo to trwało? Kilka dni. Nie potrafiłem długo wytrzymać. Wszystko przez książkę „Rozplatanie tęczy” Richarda Dawkinsa  (książka nie jest absolutnie o LGBT), a konkretniej przez jej fragment:

„Umrzemy i to czyni z nas szczęściarzy. Większość ludzi nigdy nie umrze, ponieważ nigdy się nie narodzi. Ludzi, którzy potencjalnie mogliby teraz być na moim miejscu, ale w rzeczywistości nigdy nie przyjdą na ten świat, jest zapewne więcej niż ziaren piasku na pustyni. Wśród owych nienarodzonych duchów są z pewnością poeci więksi od Keatsa i uczeni więksi od Newtona. Wiemy to, ponieważ liczba możliwych sekwencji ludzkiego DNA znacznie przewyższa liczbę ludzi rzeczywiście żyjących. Świat jest niesprawiedliwy, ale cóż, to właśnie myśmy się na nim znaleźli, ty i ja, całkiem zwyczajnie.”

Bohater „Przebudzenia” znowu zasnął. Wcale nie przez to, że pragnął żyć bądź chciał za dużo. W jego ciele zamknęła go nauka, która nie potrafiła odnaleźć się w rzeczywistości. Ja każdego dnia począwszy od swojego przebudzenia staram się uczyć żyć ze sobą, z tym kim jestem. Próbuję pomóc „nauce”, aby nie stłamsiła moich marzeń i celów. Nie chcę skończyć, jak Leonard czy Ikar. Nie chcę, aby inni tak kończyli. Z całego serca… 🙂

~ Piotrek