Wszyscy doskonale wiemy, jak to jest z ekranizacjami większości książek. Czyli słabo. Są jednak perełki, obok których trudno przejść obojętnie. Idealnym tego przykładem jest właśnie tytuł „Tamte dni, tamte noce” (oryg. Call me by your name).
Jednak nasza przygoda z tą twórczością zaczęła się od filmu. Oglądaliśmy dwa razy z czego, po drugiej wizycie w kinie wyszliśmy z niego naładowani energią przeplataną z emocjami i powrotem do historii poznania przeze mnie Pawła. I właśnie to skłoniło nas do sięgnięcia po książkę, która zagościła na półkach księgarni 12 stycznia (na 2 tygodnie przed oficjalną premierą filmu w Polsce).
Kartka po kartce doświadcza się niesamowitej historii przeżywając z bohaterami każdą cząstkę ich emocji. Z jednej strony czyta się ją spokojnie a z drugiej potrafi wywołać w czytelniku niespodziewane emocje. Sam kilka razy odkładałem ją na bok, aby „pokłonić się” nad płynącymi z fabuły emocjami.
Istotnym zaznaczenia jest fakt, że książka ta pokazuje historię z nieco szerszej perspektywy, niż robi to sam film. Wiele wydarzeń okazuje się mieć swój bardziej rozbudowany początek lub zakończenie. Niesamowitym jest również to, jak operując prostym językiem autorowi książki udało się przekonać mnie (czytelnika), do swobodnego wyobrażenia sobie relacji, jakie łączą obu bohaterów, tych dyskretnych spojrzeń, czy delikatnych muśnięć.
Z całą pewnością i książka i film stanowią swoje uzupełnienie, po lekturze których odbiorca jest w stanie spojrzeć na pewne sprawy z zupełnie innej perspektywy.
– Piotrek 🙂