W teatrze życia – cz. 2

Zamieszkałem w Hiszpanii. Nie znając języka poszedłem do szkoły w Madrycie. Tam stawiałem pierwsze kroki w nowym „lepszym” świecie. Zrozumiałem, że można żyć inaczej. Pojawili się znajomi, dla których nie liczyły się pieniądze ale wspólne wypady na ping-ponga, piwo czy kajaki. Zacząłem oddychać pełną piersią. Ale nie mogłem i nie chciałem zapomnieć o tym, co nadal dzieje się w Polsce.

Raz na 3 miesiące w ramach ustaleń z dyrektorem liceum wsiadałem w samolot i przyjeżdżałem na egzaminy z każdego przedmiotu. Zakres egzaminu to materiał z 3 ostatnich miesięcy, jaki przerobili moi koledzy z klasy. Za wyjątkiem dyrekcji oraz mojego kolegi Łukasza nikt nie znał powodów mojego wyjazdu. W związku z tym – co naturalne – u rówieśników z klasy pojawiały się domysły o powodach mojej nieobecności. Były one jednak niczym w porównaniu do tego, na jakie pomysły wpadali nauczyciele. Dawało się to odczuć właśnie podczas mojego najczęściej dwutygodniowego pobytu w Polsce. Za plecami słyszałem, że wyjechałem bo moja rodzina się dorobiła, że przyjeżdżam z łaską a oni musza mi poświęcać czas. To było przykre, choć nie brałem tego do siebie. Miałem inny cel – zdać maturę oraz zabrać braci ze sobą do Hiszpanii.

Maturę, wbrew zapowiedziom wielu nauczycieli zdałem, a swoją szkołę z przyjemnością odwiedzam od czasu do czasu. Do matury uczyłem się sam, jednocześnie chodząc do Madryckiej szkoły i zdając tamtejsze egzaminy. Kilka tygodni po maturze do Polski przyjechała i moja mama. Wiedzieliśmy, że nie możemy już dłużej zwlekać. Musieliśmy zabrać braci, którzy z każdym dniem mieli mniej siły na życie pod jednym dachem z ojcem. Informacje, jakie dobiegały do nas z ich szkół oraz od rodziny były przerażające.

Nie będę tu opisywał historii, jakie działy się przy pakowaniu walizek moich braci. Ojciec był w „wiadomym” stanie, jednak bez większego oporu zgodził się na wyjazd braci. Poczułem spokój, kiedy wiedziałem, że siedzą już w pociągu do Wrocławia, skąd czeka ich jeszcze podróż do Madrytu. Ja postanowiłem jeszcze zostać w Polsce, ze znajomymi.

Wróciłem do Madrytu po niedługim czasie. Bracia już zaczęli się zadamawiać. Podobnie, jak ja w pierwszym tygodniach, nie znali języka, byli zagubieni, nie wiedzieli co ze sobą mają zrobić. Jako najstarszy brat miałem za zadanie pomóc im. Ja jednak nie podołałem… Kiedy patrzę z perspektywy czasu dzisiaj wiem, że zrobiłem zaledwie ułamek tego, co powinienem. Nie wiem czy to wynika faktu, że od zawsze byłem nieco obok życia, które oni prowadzili. Jakby nie było, moi bracia mieli wspólne zainteresowania, razem grali w piłkę nożną, gry na komputerze etc. Ja miałem swój świat – kynologię, naukę języków obcych, młodzieńcze biznesy. Marne to jednak usprawiedliwienie dla mnie, choć wcale też do niego nie dążę.

Po kilku kolejnych tygodniach postanowiłem spełnić jeden ze swoich życiowych celów. Jeśli dobrze pamiętam, mając około 12 lat zapragnąłem być prawnikiem. Rodzicie nigdy nie kierunkowali nas na określoną dziedzinę. Powtarzali nam, że uczymy się dla siebie a nie dla nich, i to od nas ma zależeć w jakim kierunku w życiu podążymy. Obiecywali nam jednak wsparcie w naszym wyborze. Pamiętałem o tym. Niedługo po tym, jak rozpocząłem studia w Hiszpanii, złożyłem aplikację na studia prawnicze w Lublinie. Po krótkim czasie przyszła pozytywna decyzja. Jedyne co trzeba było zrobić, to dostarczyć komplet dokumentów na uczelnię. Ale jak ja mam to zrobić? Przecież jestem 3500 km od Lublina, a w dodatku o moim wyborze nie wie jeszcze nikt.

Przyszedł czas, kiedy musiałem o tym powiedzieć mamie. Widziałem, że było jej przykro kiedy dowiedziała się, że za kilka tygodni ją opuszczę. Ale obok tego widziałem, jak bardzo zaangażowała się, aby mi pomóc. Przełamała wszelkie opory i zadzwoniła do ojca. Musiała mu przypomnieć o obietnicy, jaką kiedyś nam złożyli. To dość niecodzienna sytuacja, gdy na co dzień skłóceni ludzie – gdy w grę wchodzi przyszłość ich dzieci – stają na wysokości zadania. Tato bez wahania złożył deklarację, że mi pomoże w Polsce, począwszy od zawiezienie dokumentów na uczelnie. Tak też było. Gdy już przyjechałem do Polski, czekał na mnie zapakowany samochód w najpotrzebniejsze rzeczy. Ojciec odwiózł mnie na wynajętą stancję. Poczułem wtedy, że jest szansa na to, aby znaleźć wspólną nić porozumienia.

Całą aurę wspaniałości przerywały jednak wiadomości, jakie docierały z Hiszpanii. Dotyczyły one mojej mamy. W tym miejscu muszę wrócić na chwilę do dnia, kiedy po raz pierwszy od kilku lat spotkałem się ze swoją mamą w Madrycie. Usłyszałem od niej coś, co do dzisiaj wraca jak bumerang…

(cz. 3 w niedzielę)

~ Piotrek

Mamy zdrowo popieprzone priorytety i nie dbamy o rzeczy, które są blisko. Wierzymy w złudzenie, że będziemy je mieć zawsze.

Cyt. Volantification