W teatrze życia – cz. 3

Moja mama wyjechała do Hiszpanii gdy ja chodziłem do gimnazjum. Był to dla mnie i moich braci ciężki okres, szczególnie początki, gdy wracając do domu nie witał nas już uśmiech mamy. Wiedzieliśmy, że musi tak być. Mama wyjechała po to, aby żyło się nam lepiej. Mieliśmy plany i marzenia, które nie pozwalała zrealizować nam rzeczywistość w jakiej żyliśmy. To miała być krótka rozłąka – na 3 miesiące. Mimo, że pierwsze 2-3 tygodnie były najcięższe rekompensowały to telefony od mamy. Wyczekiwanie na nie było czymś, co budowało. Wiedzieliśmy, że z każdą kolejną rozmową usłyszymy dobre wieści – że jest praca, pierwsze zarobione pieniądze itd.

Zaczęło się jednak coś psuć. Ojciec, który słynął już z tego wcześniej – przy okazji alkoholu zaczynał szukać dziury w całym. Przestało mu się podobać to, że mama zadzwoniła o 15 minut później, niż się wcześniej umawiała. Na nic zdawały się tłumaczenia, że to duże miasto, że trzeba dojechać do kafejki, z której tanio się dzwoni, że czasami trzeba zostać dłużej w pracy. W miarę upływu czasu, spekulacje w głowie ojca narastały. Słyszeliśmy o tym, jaka to zła jest mama, że wyjechała i nas zostawiła. Byłem przyzwyczajony do tego, ale nie moi bracia. Oni byli na to za mali, aby zrozumieć. Chłonęli każdą wymyśloną historię jak gąbka.

Przyszedł dzień, kiedy telefon nie zadzwonił. Milczał – jeden dzień, drugi, trzeci… tydzień… miesiąc… Nie mogłem już porozmawiać z mamą. Jej telefon nie odpowiadał. Ojciec zaczął nam mówić, że mama zostawiła nas na dobre. Usłyszeliśmy, że się nas wyrzekła i nie chce nas znać, bo ma już swoją nową rodzinę. Tą samą informację tato przekazał dalej – rodzinie i znajomym. Uwierzyliśmy. Nie chcieliśmy jej znać. Kiedy raz zadzwonił telefon, a ja odbierając go usłyszałem głos mamy – rozłączyłem się. Nie miałem jej nic do powiedzenia. Dostałem tylko wiadomość, że jest ciężko chora, że walczy o życie. Nie wierzyłem w ani jedno słowo. Ślepo zapatrzony w ojca wydeptywałem to samo kłamstwo wśród rodziny.

Dowiedziałem się później, że ojciec ma cały czas kontakt z mamą, oraz wie dlaczego mama mimo upływu tylu miesięcy jeszcze nie wróciła do Polski. Znał prawdę, ale nie dzielił się nią z nikim. Chwalił się jedynie, że rozszyfrował mamę i że nie pozwoli na to, aby do nas wróciła. W tym wszystkim jednak coś mi się nie zgadzało. Od strony mamy znajomych zaczęły docierać do mnie informacje, że mama jest faktycznie chora, że chce z nami rozmawiać ale ojciec jej nie pozwala. W chorobę uwierzyła również moja babcia od strony mamy. Jak co dzień wracając ze szkoły wstępowałem do niej na obiad. Tym razem coś na mnie tam czekało. Był to list. List od mamy, który wywrócił mój świat do góry nogami. Dzisiaj nie jestem w stanie już przytoczyć jego treści, ale napisane w nim było o tym, jak bardzo nas kocha, jak bardzo tęskni i chce nas zobaczyć. Mama napisała również, że jest ciężko chora, a leczenie jakiemu się poddała nie pozwala jej na powrót do kraju. Zapewniła nas, że nie porzuciła nas, a tym bardziej dla „nowej rodziny”. Uwierzyłem. Nie miałem powodów, aby myśleć inaczej. Powiedziałem o tym również ojcu. Skończyło się to źle, ale nie tylko dla mnie ale i moich braci oraz rodziny od strony mamy. My co raz częściej słyszeliśmy o domu dziecka, o tym że nie jesteśmy jego synami, że nas nie chce widzieć, że jak nam nie pasuje to możemy się wyprowadzić, że on się powiesi albo któregoś dnia po prostu nie wróci do domu. Baliśmy się wszyscy. Średni brat odczuwał to dręczenie psychiczne najbardziej. Zamykał się w sobie. Pojawiły się i tiki nerwowe. Najmłodszy zaś niczego nie rozumiał. Wiedział tylko, że mama go zostawiła. Nie pamiętał jej za bardzo nawet. Wierzył w każde słowo ojca, a gdy raz wspomniał mu o wątpliwościach… usłyszał coś, co spowodowało, że nigdy więcej nie odezwał się w tej sprawie.

Tak wyglądało „życie” przez kolejne lata. Do czasu, gdy ojciec postanowił pojechać do mamy na 2 tygodnie. Znowu uwierzyliśmy z braćmi, że może być inaczej. Widzieliśmy w marzeniach, jak nasi rodzice są razem i mieszkamy pod jednym dachem jako szczęśliwa rodzina. W marzeniach tych wspomagał nas fakt, że rozmowy z ojcem przez telefon wyglądało bardzo obiecująco. Słyszeliśmy, że on jednak nie miał racji, że mama faktycznie jest chora, nie może wrócić i że nas kocha.

Wszystko legło w gruzach tuż po jego powrocie. Gdy przyjechał do domu, znowu zaczęły się spekulacje i kłamstwa. Wiecie ile ojciec wytrzymał bez tego? – 30 minut. Tyle mniej więcej zajęło mu rozpakowanie walizek. Zacząłem mieć wątpliwości, czy puści mnie teraz do mamy. A jednym z warunków miał być między innymi jego wyjazd do niej. Nie było łatwo, ale po 2 tygodniach siedziałem już w autokarze do Madrytu. Tam zobaczyłem się po raz pierwszy z mamą od 4 lat. Wiedziałem wtedy, że jej choroba nie jest fikcją. Ciężko zachorowała niespełna 3 miesiące po przyjeździe do Hiszpanii. Choroba pojawiła się nagle. Był to rak złośliwy. Mama poddała się leczeniu doświadczalnemu. Trafiła do lekarza, który nie pozwolił jej umrzeć. Dzisiaj już wiem, dlaczego telefon tak często milczał. Kiedy my próbowaliśmy się z nią skontaktować, ona walczyła o życie leżąc często nieprzytomna w szpitalu pod kroplówką lub na stole operacyjnym. Dzisiaj wiem również, że ojciec o tym wszystkim wiedział. O ile jestem w stanie zrozumieć to, że może nie chciał nas obarczaj taką informację, nie mogę pojąć tego, dlaczego tak bardzo ją oczerniał. Na pewno nie był to sposób na to, abyśmy ewentualnie pogodzili się z faktem, że nigdy już jej nie zobaczymy.

Ta wizyta wiele mi uświadomiła. Wróciłem do Polski o wiele silniejszy. W głowie miałem jeden cel. Chcę być przy mamie. Chcę jej pomagać, kiedy ona nie może sama dać sobie rady. To ciężkie jest, gdy patrzy się na młodą 43 letnią matkę ledwo wchodzącą po 10 schodach. Która jednego dnia jest uśmiechnięta, innego leży w łóżku bez szans na wyciągnięcie ręki po szklankę z wodą.

Wiedziałem, że muszę wyjechać ale nie sam. Chcę zabrać ze sobą braci. Brakowało mi 3 miesięcy do 18 urodzin. Po powrocie byłem już dla ojca wyrzutkiem. Nie odzywał się do mnie. Wiedział, że poznałem prawdę i wiedział, że nie pozostawię tego bez echa. Za jego działaniami zacząłem mieć w braciach wrogów. Zapewne ze strachu bali się mu sprzeciwić. Ja zostałem sam. Zdarzało mi się spać w komórce na narzędzia, bo nie byłem wpuszczony do domu. Często nie miałem pieniędzy, więc gdy ojciec był w pracy „włamywałem” się do własnego domu, aby coś zjeść. Nie trwało to jednak długo, bo gdy tylko skończył się rok szkolny spakowałem się i wyjechałem pod Warszawę do znajomych.

~ Piotrek

PS. Zapraszam za tydzień na ostatni wpis „W teatrze życia”. Będzie to zakończenie a zarazem wyjaśnienie, skąd tyle uśmiechu w moim życiu. Zapraszam!