W teatrze życia – cz. 4

Dość często przychodzi mi słyszeć, skąd u mnie taki uśmiech. Czemu wiecznie „suszę zęby”, choć można by stwierdzić, że nie ma ku temu specjalnego powodu. Gdybym napisał „bo taki już jestem” nie wszystkich zadowoli, stąd 4. część, która jest swego rodzaju podsumowaniem.

Kiedy zamieszkałem w Hiszpanii zacząłem poznawać inną kulturę. Naturalnym stało się widzieć na ulicy ludzi uśmiechniętych i życzliwych. Zaraziłem się tym. Zacząłem czerpać radość z rozmowy z drugim człowiekiem. Przełamywałem wiele własnych wewnętrznych barier, które do tej pory blokowały we mnie umiejętność obdarzania innych zaufaniem. Poznałem kolegów, dla których to skąd pochodzę, w co lub kogo wierzę bądź nie, jakie mam nawyki etc, mają drugorzędne znaczenie wobec mnie jako osoby. Przestałem słuchać „uzdrawiaczy dusz”, którzy sypali złotymi regułkami z rękawa i przychodzili z gotową receptą na każdy problem. Jednocześnie zauważyłem, że problemy jakie mnie otaczają moja głowa potęguje. Wtedy też zacząłem uczyć się słuchać ludzi wokół mnie. Szybko zrozumiałem, że ich problemy wcale nie są mniejsze od moich.

Rzuciłem się w wir miasta. Chodząc ulicami Madrytu mijałem tysiące ludzi każdego dnia. Gdy raz na 3 miesiące przyjeżdżałem do Polski, powracał do mnie melancholijny nastrój. Podobnie jak w Madrycie i tu spacerując mijałem ludzi. Coś jednak te dwa „światy” różniło. To był uśmiech. Zwykły naturalny niczym konkretnym nie spowodowany uśmiech. Dziwnie to zabrzmi, ale moje ciało domagało się tej emocji. Chciałem mieć tak samo uśmiechniętą twarz, jakich setki mijałem w Hiszpanii. Nie musiałem się tego uczyć. „Suszenie zębów” przyszło mi naturalnie i wcale nie uciekło, gdy wróciłem do Polski na stałe.

Zabrzmi to trochę patetycznie, choć mam przeczucie że musi i wcale tu kosmosu nie odkryję. To ta część, którą najbardziej lubią hejterzy, ale i to mi nie przeszkadza.

Zacząłem wierzyć, że życie z samej swej natury jest wesołe. Gdy patrzę na dzieci – choćby na swojego chrześniaka i jego młodszego brata – zazdroszczę im. Tak wiele rzeczy przychodzi im naturalnie. Żyją w świecie bez uprzedzeń i stereotypów. Potrafią cieszyć się z drobnostek, obok których dorośli przechodzą obojętnie. To, jak dzisiaj myślimy i jakie wzorce powielamy jest efektem naszej gąbki, która chłonęła świat dorosłych.

Jako nastolatek i DDA, musiałem szybko dorosnąć, aby opiekować się braćmi. Gdy dzisiaj nie muszę tego robić, zacząłem nadrabiać stracone lata. Będąc dorosłym bawię się życiem. To jedyna i ostatnia szansa aby czerpać radość. Wobec postawy, jaką przybrałem problemy stają się mniejsze. Nie paraliżują już mojej głowy i nie zajmują przemyśleniami całego dnia. Nie umiem hejtować. Nie lubię, gdy robią to moi przyjaciele i znajomi. Ale każdy ma wybór i ma prawo kierować swoim życiem. Jaką rzeczywistość wokół siebie tworzymy, w takiej też żyjemy. Ludzie, których kocham, lubię, szanuję i którym ufam wiedzą o tym. Osobom, z którymi nie jest mi po drodze nie muszę o tym mówić. Nie sprawia mi przyjemności dzielenie się z nimi swoimi przemyśleniami na ich temat. I on i ja jesteśmy kowalami własnego losu.

Moje podejście, to nie jest próba tworzenia i życia w utopii. To chęć przeżycia własnego życia. Marzę, że gdy za (mam nadzieję) kilkadziesiąt lat będę liczył już tylko minuty łatwiej przyjdzie mi wymienić rzeczy, których nie udało mi się zrobić. A jeśli będę mógł przy okazji sam sobie przyznać, że przez wiele chwil na mojej twarzy gościł uśmiech – uśmiechnę się 🙂 Uśmiech sprawia, że czuję szczęście, a te z kolei, że się uśmiecham. Kółko się zamyka.

„Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.”

~ Piotrek