Wieczór kawalerski z Piotrem i Pawłem

Kto choć raz był na weselu wie, że świadkowi przypisanych jest kilka zadań w jego trakcie, jak i przed nim. Wśród nich prym wiedzie wieczór kawalerski, i to właśnie niemu poświęcę dzisiaj kilka słów. Nie będę skupiał się bezpośrednio na tym, co robiliśmy. To swego rodzaju kontynuacja i rozszerzenie wpisu o moim przyjacielu – Maćku. Kontynuacja, bo wspólna przygoda trwa nadal, a rozszerzenie bo wśród nas jest wiele innych osób, dla których słowo „tolerancja” czy „akceptacja” nie musi być nawet wymawiane w kontekście osób homoseksualnych. Dla nich to coś normalnego, a dla nas to wielka rzecz mieć takich przyjaciół i znajomych.

A wszystko to rodziło się w mojej głowie od kiedy zostałem poproszony (po raz drugi w moim krótkim życiu) o bycie świadkiem. Jeszcze wtedy byłem przez coming outem, więc jedynym moim zmartwieniem było to, którą koleżankę poprosić o towarzyszenie mi u boku podczas ślubu i wesela. Gdy poznałem już Pawła musiałem całe swoje życie przerysować (a przynajmniej tak mi się wydawało). Bałem się, że brak akceptacji ze strony przyszłych państwa młodych spowoduje nie tylko to, że nie będę mógł uczestniczyć w ich najważniejszym dniu w życiu, ale i wcześniejsze zaproszenie do bycia świadkiem przestanie być aktualne. Nie chodzi tu oczywiście stricte o mnie; że mi miałoby to przeszkadzać. Myślałem raczej o nich i o tym, że pokładali jakąś nadzieję a ja ją spaliłem.

Tak jednak nie było. Wszystko pozostało aktualne włącznie z tym, że kilka tygodni przed weselem dostałem od (jeszcze) kawalera listę gości na wieczór kawalerski. Byłem na niej nie tylko ja, ale i mój chłopak – Paweł. Nie ma co się nad tym dłużej rozwodzić – po prostu cieszyłem się jak mało kiedy.

O samym wieczorze za dużo pisał nie będę, bo zgodnie z niepisaną ale od wiek wieków obowiązującą zasadą, co wieczoru tego się dzieje, pozostaje tylko w głowach jej uczestników. Zero zdjęć! Zero filmików! Zero wspomnień! Zero opowiadań!

Ale niech stracę! Jest coś o czym muszę napisać. I dotyczy to po części samego wieczoru kawalerskiego, ale również ogólnie ludzi, którzy otaczają mnie i Pawła. Wyobraźcie sobie: klub, muzyka, banda facetów (czyli my). Tańczymy, latamy po parkiecie jak szaleni. Dance, bar and toilet. Raz, dwa, trzy i jeszcze raz. Każdy szuka sobie dziewczyny do pary. I ja i Paweł też. Myślimy: „no cóż, jesteśmy w klubie ściśle hetero, więc wychodzić przed szereg nie będziemy”. Tak, tak, wiem! W głowach pojawia się myśl – „no jak tak będziemy cały czas myśleć, to nic się nie zmieni”. Kłamał przecież nie będę, bo taka jest prawda. Kiedy jednak przychodzi realne życie, obawa zawsze się pojawia – to po pierwsze. Druga strona medalu to fakt, że wieczór ten należy do przyszłego pana młodego.

Tym razem jednak nasi przyjaciele pokazali, że myślą zupełnie inaczej niż my. Kiedy już tak wszyscy potańczyli z kobietami, to zaczęli tańczyć z… nami! Tak, jakby to była (bo i jest) najbardziej naturalna rzecz na świecie. Łapali nas za ręce, obejmowali (bez zbędnych skojarzeń), tańczyli itd. Był moment, kiedy podchodzące do naszych znajomych dziewczyny nie miały u nich „szans”, bo byli zaabsorbowani tańcem z nami. To niby rzecz niewielka, ale przyjemna. Tej nocy przez kilka godzin byliśmy w świecie, gdzie nikt nie myślał „o dwóch takich, co ukradli tęczę”. Nikogo nie interesowało (teoretycznie nawet tych, co się na nas wpatrywali z boku), kto ma jaką orientację, i kto z kim tańczy. Liczyła się dobra zabawa. W całej tej atmosferze spędziliśmy wspólnie czas, a głowę do poduszki przytuliliśmy długo po wschodzie słońca.

Na koniec powrócę do słów ze wstępu tego wpisu. Napisałem, że jest wiele innych osób, dla których słowo „tolerancja” czy „akceptacja” nie musi być nawet wymawiane w kontekście osób homoseksualnych. To co raz częściej czuję wśród moich przyjaciół. To ten poziom (nie wiem czy dobrze to przekażę) wiedzy i świadomości człowieka, że kiedy widzi dwójkę zakochanych w sobie ludzi przestaje mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie ich płeć (czytać też, jako preferencja seksualna) czy cokolwiek innego. Liczy się uczucie, więź i zaufanie. Jak już napisałem, wszystko to nie dotyczy tylko mojego przyjaciela Maćka, alei drugiego Maćka (jeszcze wtedy kawalera), Janka i Sebastiana. Ta lista jest oczywiście dłuższa, lecz jest to temat na inny wpis.

„Umysł jest jak spadochron. Nie działa jeśli nie jest otwarty”

(Frank Zappa)

To słowa, którymi kończę ten wpis. Bo nasi bliscy nie tylko mają otwarty spadochron, ale i złapali wiatr.

~ Piotrek